czwartek, 6 czerwca 2013

Jak zorganizować wyprawę do miejskiej dżungli z małym dzieckiem - co zabieramy ze sobą, cz. 1

Ula zaczęła zwiedzać właściwie od pierwszych tygodni swojego życia. Wyprawy nawet po miejskiej dżungli z maluchem zarówno kilkutygodniowym, jak i rocznym są wyzwaniem. Generalnie jednak ja pamiętam o tym, że każde dziecko jest inne. To co jest odpowiednie dla Uli, wcale nie musi się sprawdzić z Frankiem czy Zosią.  Jednak zdecydowałam się podzielić swoimi doświadczeniami.
Na pierwszy ogień pójdzie sprzęt, czyli to co zabieramy na spacer.

Wózek. My mamy Jane Unlimit. Pomarańczowy.
Ma kilka zalet. Po pierwsze super się składa. Ma coś, czego nie znalazłam w żadnym innym wózku, czyli gondolę składaną zupełnie na płasko. Dzięki temu w bagażniku corsy mieścił się cały wózek plus nieduża torba podróżna. Spacerówka zajmuje ciut więcej miejsca, ale i tak jest dobrze. Jeździ się nam nim bardzo wygodnie po gdańskich chodnikowych wertepach. Jest lekki, mogę go sama wnieść po kilku stopniach do jakiegoś budynku, a nawet w wyjątkowych sytuacjach na trzecie piętro do mieszkania. Ma wszystko co mój wymarzony wózek powinien mieć.
 Ba nawet pojawił się w literaturze. Czytając "Więźnia nieba" Zafona natknęłam się na taki o to fragment: Bea zwykle wstawała wcześnie i wychodziła na spacer z Julianem w tym wspaniałym podarowanym przez Fermina wózeczku Jane, który zwaliśmy mercedesem. Wózek jest produkcji hiszpańskiej, akcja książki rozgrywa się w Barcelonie, pod koniec lat pięćdziesiątych. Bardzo ucieszyło mnie potwierdzenie moich odczuć, że moja córka będzie jeździć takim wspaniałym wozem.
Jednak po niecałym roku moje zachwyty musiały zostać trochę zweryfikowane. Najpierw pękło coś w hamulcu. Po jego zaciągnięciu nie można było już go spuścić. Oznaczało to problem z powrotem ze spaceru i tydzień bez wózka. Na szczęście serwis zadziałał rewelacyjnie. potem odpadło przednie kółko. Kolejne kłopoty i gdyby nie pomoc dziadka, który posiada wyjątkowe zdolności techniczne nie wiem jak by się to skończyło (gwarancja obowiązywała tylko przez rok).
Teraz jest naprawiony i dalej go lubię. Ula ostatnio nauczyła się chodzić, więc lubi go trochę mniej. Woli własne nogi. Do drzemki na spacerze nadal jest jednak idealny.

Zimą konieczny okazał się cieplutki śpiworek puchowy. My mamy TAKI   beżowo - pomarańczowy. Miś mnie urzekł. Poza tym nawet w największe mrozy nie trzeba było przerywać spaceru. Służył od listopada do początków kwietnia.


Torba, zaczepiana na wózek. Najpierw była zwykła, nieduża. Wkładałam do niej  pieluszki, chusteczki, i ubranko na przebranie, potem butelkę i pojemniczek (malutki) z mlekiem w środku. Potem potrzeby rosły, mala torba się rozerwała (starczyła na pół roku). Zaopatrzyłyśmy się w większą, brązową, ślicznie haftowaną Fisher Price. Mieszczą się pieluchy, chusteczki, jest nawet przewijak (przydaje się, jako podkładka na innych obcych przewijakach), ubranko na zmianę, sweterek na zimno, zabawka na nudę i odpowiednia do wieku wałówka(trochę się nam zmienia menu).

Zwiedziliśmy mnóstwo różnych miejsc, jednak nie mamy i nigdy nie mieliśmy nosidełka ani chusty. Byliśmy w miejscach, gdzie wózkiem jest ciężko wjechać, albo jest to nie możliwe. Zazwyczaj wtedy tata nosił Ule na rękach. Rozważamy zakup, albo wypożyczenie porządnego nosidła ze stelażem, gdy wybierzemy się w góry.  Na razie jednak jeszcze nie zabrałam się za poszukiwania.

2 komentarze:

  1. Super tekst koleżanko , wyprawa z dzieckiem malym to istne przygotowanie do maratonu i to z przeszkodami :) dobrze że moje już trochę większe ..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, może się jakiejś mamie maluszka przydadzą moje doświadczenia.

    OdpowiedzUsuń